Dwadzieścia lat temu wybrałem się wraz ze znajomymi do Essen. Po drodze, w okolicach Zgorzelca, zrobiliśmy sobie krótki postój u krewnych kierowcy. Gospodarz okazał się wyjątkowo rozmowny i od słowa do słowa opowiedział prawie całą powojenną historię swojej rodziny, ze szczególnym uwzględnieniem okresu, w którym jego dziadek osiedlał się w podzgorzeleckiej wsi. Dowiedziałem się wtedy jak ludność przesiedlana na ziemie zachodnie dostosowywała zastaną rzeczywistość do swoich zabużańskich wymagań i przyzwyczajeń. Jak przesiedleni ze wschodu rolnicy rozbijali w stajniach betonowe posadzki wraz z zamontowaną kanalizacją w myśl zasady, że bydło najlepiej się chowa na klepisku. Jak niszczono sprzęt rolniczy tylko dlatego, że był „niemiecki” i dotychczas był przesiedleńcom nieznany.
Nie ma w powyższych słowach krzty złośliwości w stosunku do naszych przodków. Nie przyjechali tu z własnej woli i wciąż byli przekonani, że ich sytuacja jest tylko przejściowa, że na te tereny mogą wrócić Niemcy. Napisałem o tym spotkaniu tylko dlatego, żeby zaakcentować różnicę w kulturze technicznej pomiędzy Polakami i Niemcami zaraz po II wojnie światowej.
Ale do rzeczy. Dlaczego w ogóle poruszyłem ten temat? Z prostej przyczyny. Myślałem, że takie traktowanie „spadku” po poprzednich mieszkańcach ziem zachodnich to już przeszłość, że od dawna czujemy się gospodarzami tego regionu i bez problemu potrafimy korzystać z tego co poprzedni gospodarze nam zostawili. Dzisiaj się przekonałem, że nie.
Pomiędzy Krzelowem a Buszkowicami Małymi jest, a właściwie był wybetonowany próg na rzece Jezierzycy. Od starszych mieszkańców Krzelowa dawno temu dowiedziałem się, że istniał już wtedy, gdy tutaj przyjechali. Można się domyślać, że już przed wojną ówcześni mieszkańcy tych terenów narzekali na zbyt niski poziom wody w rzece i w ten sposób poradzili sobie z problemem. Odkąd mieszkam w Krzelowie próg nie był wykorzystywany, a betonowa konstrukcja i kilka metrów kwadratowych głębszej niż gdzie indziej wody służyły miejscowym dzieciom za kąpielisko.
Jeszcze kilka lat temu wystarczyło włożyć między zabetonowane szyny kilka grubych żerdzi, by wszystko sprawnie zadziałało. Ze znajomymi snuliśmy plany, by spróbować choć czasowo uruchomić ten próg. Poziom wody w Jezierzycy by wzrósł. Okoliczni rolnicy mniej by odczuwali skutki częstych suszy, a my mielibyśmy przez cały okres letni rzekę, po której można by było pływać kajakami.
Niestety, już w poprzedniej kadencji władz samorządowych podczas czyszczenia rzeki lekko nadkruszono beton stabilizujący jedną z szyn. Bez koniecznej naprawy nie można było nic z tym zrobić, ale może kiedyś… Tak pomyślałem i temat odłożyłem na lepsze czasy.
Dzisiaj podczas spaceru z psem zobaczyłem, że znowu ktoś czyścił dno Jezierzycy. Coś mnie tknęło i od razu poszedłem zobaczyć co z progiem. To co zastałem na miejscu woła o pomstę do nieba. Jeden z betonowych słupów został całkowicie zniszczony. Konstrukcja wraz z wylewką na dnie rzeki została uszkodzona, a szyna na środku rzeki pogięta i rozerwana. Obecnie próg nie nadaje się do niczego i stwarza realne zagrożenie dla osób, które odważą się aktywnie skorzystać z dobrodziejstw Jezierzycy. Zobaczcie zresztą sami.
- reklama -