
Wieża strażnicza (fot. Marta Wołowska)
Jesień sprzyja zadumie, pożółkłe liście sprawiają, że człowiek sięga pamięcią do tego, co było i myśli o tym, co będzie, gdy nastanie nowa wiosna. Chwila refleksji nikomu nie zaszkodzi, a może być pomocna. Czasem, gdy już za bardzo kisimy się we własnym sosie, potrzebujemy mocniejszego uderzenia, impulsu, który sprawi, że spojrzymy szerzej, zrzucając klapki z oczu otworzymy się na coś nowego… Taki „restart”.
Dla mnie szczególnym miejscem weryfikacji hierarchii życiowych wartości stał się lubelski Majdanek – były niemiecki obóz koncentracyjny, w którym zginęło około 80 000 osób. Bywam tam przynajmniej raz w roku, byłam tydzień temu. Każdą wizytę w tym szczególnym miejscu pamięci narodowej, przeżywam tak samo mocno.
Na teren Majdanka wchodzi się przez bramę. Nie ma biletów, nie ma tłumów, uderza przestrzeń i cisza, i wiatr, niosący echa zdarzeń z przeszłości. Pierwszy obiekt – monumentalny Pomnik – Brama, przypomina wszystkim przybywającym, gdzie są i co się tu działo. Nie wolno nam zapomnieć jednej z najtragiczniejszych kart historii…
W administracyjnej części obozu biały budynek – przeznaczony dla załogi, a w nim biuro i kwatery oficerów SS. Kawałek dalej charakterystyczne, obozowe zabudowania – najpierw komory gazowe obok nich łaźnie i baraki. Nowo przybyli więźniowie, stojąc na placu selekcyjnym, nie wiedzieli czy trafią do łaźni, czy też zostaną zagazowani. W jednym z pomieszczeń skład puszek po cyklonie – B, cichym zabójcy tysięcy osób. Na ścianach komór gazowych widoczne są niebieskie ślady – dowód, że rozpuszczano tu śmiertelne opary. Drewniane kładki skrzypią, poza tym w pomieszczeniu panuje kompletna cisza. W tym miejscu można tylko milczeć, zapłakać lub odmówić krótką modlitwę.
Na zewnątrz świeże powietrze i szereg długich, drewnianych baraków z dwuskrzydłowymi drzwiami. W kilku z nich rozmaite wystawy, makieta obozu i buty więźniów, tysiące butów. Szok! But – rzecz niewielka – każdy do kogoś należał! Każdy przemierzał inne ścieżki, drogi i dziedzińce, ale wszystkie dotarły do jednego miejsca – do Majdanka. I dla większości tutaj wędrówka dobiegła końca.
W innym baraku wystawa „Więźniowie Majdanka”. W szklanych gablotach umieszczono rozmaite przedmioty codziennego użytku należące do więźniów, grypsy, a nawet obozowe ubranie kobiece. Uwagę przykuwa rzeźba – żółw. Dla kadr KL Lublin był to tylko element dekoracyjny, dla więźniów – wezwanie do tego, by pracować najwolniej jak to tylko możliwe i stawiać bierny opór obozowemu terrorowi.

Mauzoleum (fot. Marta Wołowska)
Po obejrzeniu wystawy, ruszam dalej. Mijam budki i wieże wartownicze. Przechodzę przez przejście w podwójnym płocie z drutu kolczastego. Mijam kolejne baraki. Co w nich jest obecnie? Nie wiem. Ale domyślam się co było – to samo, co we wszystkich poprzednich – ścisk, głód, brud, bieda, cierpienie i nieszczęście. W końcu dochodzę do krematorium. Jest to murowany budynek z kominem, a wewnątrz niepozorne piece, w których palono ciała. Ile ludzkich ciał pochłonęły, wie chyba tylko Pan Bóg… Niemcy, przed likwidacją obozu, zniszczyli większość dokumentacji.
I jeszcze jeden obiekt – Mauzoleum z ogromną kopułą. Widzę, że na placu przy nim gromadzą się Żydzi, słyszę śpiewny ton modlitw… przystają na chwilę, by uszanować ich modlitwę i by popatrzeć. Nie mogę pojąć dlaczego w czasach wojny Żydzi byli tak dręczeni i prześladowani. I chyba nigdy nie pojmę. A na Majdanku zamordowano ich 60 000.
Pora wracać. Znów wkraczam na piaszczysty trakt. Zostawiam za sobą obozowe zabudowania, zbliżam się do wyjścia. Rozmyślam o obozowym piekle i czuję wdzięczność, że teraz czasy są inne.
Wsiadam do miejskiego autobusu i znowu jestem w XXI w. Za kilka godzin pociąg do Wrocławia. Wrócę do codziennych obowiązków z nową energią i wdzięcznością za to, co mam, a zwłaszcza za życie i za wolność. A problemy? Zawsze były, są i będą. Tak to już po prostu jest.