Bociany jak to bociany, przylatują i odlatują. Można z tego zrobić wstęp do niejednej pięknej historii. Pięknej, jeśli się jej później nie zepsuje.
***
Andrzeja poznałem jeszcze w szkole średniej. Jeździliśmy do szkoły jednym pociągiem – piętrusem, który pokonywał 40 kilometrów w prawie półtorej godziny. Już wtedy często rozmawialiśmy o tym co dla nas ważne. Snuliśmy plany na dorosłe życie. Po maturze każdy z nas poszedł w swoją stronę i straciliśmy ze sobą kontakt.
Przed trzema laty wpadliśmy na siebie w lubińskiej galerii. Właściwie to Andrzej na mnie wpadł. Ja go nie poznałem. Łysy facet z jakimś trochę znajomym wyrazem twarzy, obok niego zupełnie nieznana mi kobieta i dwójka rozbawionych czymś dzieci. Dopiero po wymianie kilku zdań wszystko stało się jasne. Od tamtego spotkania co jakiś czas odwiedzam Andrzeja i jego rodzinę w podlubińskiej wsi i rozmawiamy prawie jak za szkolnych lat. Brakuje tylko klekotania piętrusa i trochę się zmieniły poruszane przez nas tematy. Kiedyś nikt z nas nie wspominał o polityce. Dzisiaj polityka wypełnia znaczącą część naszych rozmów. Zarówno ta ogólnopolska jak i lokalna, samorządowa.
Andrzej dobrze zna sytuację w naszej gminie. Wie, że praktycznie w każdej dziedzinie poza bezrobociem gramy ogony, a ludzie po ostatnich wyborach samorządowych podzielili się jak nigdy dotąd. Wypomniał mi to zresztą w sobie tylko właściwy sposób. Podczas rozmowy o podziałach, które powstały ostatnio pomiędzy Polakami rzucił w moją stronę – Mówiłeś, że tak z wami źle, a ja widzę, że cała Polska bierze z was przykład.
***
Bociany są ptakami stadnymi. W dużych grupach przemierzają tysiące kilometrów, a w gniazdach wzajemnie się sobą opiekują, pielęgnują, muskają. Bociany rzadko ze sobą walczą. Do krótkich bójek dochodzi podczas wspólnego żerowania, a dłuższe potyczki wynikają właściwie tylko z rywalizacji o gniazdo.
***
Tydzień temu zadzwoniła do mnie koleżanka i oznajmiła, że kupiła w kościele egzemplarz Nowego Życia, w którym nasza pani wójt żali się, że dożynki w jednej z gminnych parafii udały się bardziej od dożynek gminnych*.
Trochę nie mogłem w to uwierzyć. Pani wójt w tytułach z zasięgiem przekraczającym granice naszego powiatowego piekiełka zazwyczaj starała się pisać rzeczy dobre i o sobie (to wiadomo), i o gminie. Nawet halę sportową postawioną przez znienawidzonego przez siebie kontrkandydata do fotela określiła w którymś ze swoich felietonów przymiotnikiem „bardzo piękna”.
Poprosiłem koleżankę o zdjęcie lub skan artykułu i już po chwili mogłem przeczytać jego tekst na ekranie telefonu. No cóż. Może nie do końca, ale koleżanka miała rację.
Pani wójt w Nowym Życiu zarzuca proboszczowi jednej z miejscowych parafii (po terminarzu organizowanych imprez łatwo się domyślić której) wciąganie parafian w swoje antypatie, niechęci i słabości, wyznaczenie terminu imprezy parafialnej tak, żeby do kogoś nie pójść lub kogoś nie zaprosić, a nawet nieprzesłanie wieńca parafialnego na konkurs gminny, żeby samorządowe obchody wypadły biedniej niż kościelne. W podsumowaniu pani wójt deklaruje przywiązanie do symboli miłosierdzia, zdobiących co roku dożynkowe wieńce.
W przeszłości przekonałem się, że i mieszkańcy miejscowości, w której odbyły się dożynki gminne i wytykani przez panią wójt parafianie potrafią się dobrze zorganizować.
Nie wiem, która ze wspomnianych w Nowym Życiu imprez bardziej się udała. Nie ma to w sumie żadnego znaczenia. Ważne jest to, że żadnej zbieżności dat nie było, imprezy odbyły się w dwóch różnych dniach i każdy mógł w nich uczestniczyć oraz to, że po podzieleniu mieszkańców gminy władza zaczyna wtykać kij również w parafialne mrowiska.
Jak można publicznie strofować jakąkolwiek grupę mieszkańców tylko dlatego, że jej się coś udało? I co to ma wspólnego z miłosierdziem, wspomnianym przez panią wójt w felietonie?
***
Bociany muszą z nas mieć niezły ubaw.
* Felieton „Jesień” Jolanty Krysowatej-Zielnicy (sprawującej funkcję Wójta Gminy Wińsko) zamieściło Dolnośląskie Pismo Katolickie „Nowe Życie” w Nr 10/499 z października 2016 r.
- reklama -